wtorek, 25 października 2011

Koneser


Co robi moje hiperuzdolnione dziecko? 
Ano czyta. W końcu ma to w genach. 
A co czyta?
Poezję czyta.
Konkretnie zbiór wierszy:
"Szalony szczypiorek i inne wierszyki szczypiące w jęzorek"
Agnieszki Frączek.
Książeczkę z całego serca polecam i pozwalam sobie zacytować wierszyk, który rozśmiesza Antoniego :)

Uwaga, uwaga, tamdaradej....

"Fafik i foka"

Fafik wokół foki fika
Foka fuka na Fafika
Foka: FUK
Fafik: FIK
Wychlapały wodę w mig.


I takie oto mądrości życiowe przyswaja mój syn na obecnym etapie życia. A ja rozpływam się z dumy. No bo jakże inaczej? ;p

piątek, 21 października 2011

Potwora kontratakuje!!!



Było tak pięknie. Atak Potwory odparłam za pomocą antybiotyku... Niby taka Potwora silna, ale musiała się poddać... Przecież nie ma silnych na antybiotyk, prawda? A właśnie, że nie prawda... Początkowa niemoc Potwory, uznana przeze mnie za wielką wygraną, okazała się...tylko chwilowa. Potwora jest jednak wyjątkowo przebiegła, postanowiła więc zorganizować wielki spisek... Nie, nie jest już znanym i okiełznanym zapaleniem piersi. To by było za proste. Teraz wróciła jako  OGROMNA UCIĄŻLIWA I SWĘDZĄCA wysypka, prawdopodobnie reakcja uczuleniowa na ów antybiotyk. A ja wyglądam jak wielki muchomor sromotnikowy, tylko odwrotnie umaszczony. Usta moje - zazwyczaj kształtne, różowiutkie i przyjemnych rozmiarów, zdystansowały wargi Angeliny Jolie i ubarwienie buraka polnego... Ale to i tak pikuś... Najgorsze jest to swędzenie... Ratuuuuuuuunkuuuuuuu!!!!!
Za moment wypiję ostatnią dozwoloną porcję wapna, jak nie pomoże, to biada mi... Jeśli usłyszycie w wieczornych wiadomościach o ofierze samoistnego zadrapania się na śmierć, to znaczy, że to byłam ja ;p

A mój syneczek próbuje wygonić Potworę. Tak Antolku, pokaż języczek tej wstrętnej Potworze, może sobie pójdzie....

wtorek, 18 października 2011

Frrrrrrreeeeeeeeeeeeee.......................



Moje dziecię śpi. Śpi już ze trzy godziny. I to w wózku, nie przy cycu. Jestem wolnaaaaaa!!!!!!!
I spacer prawie cały przespał, i wizytę na poczcie, i skrobanie się po schodach, i zmywanie garów przez mamusię... A to wszystko dzięki 90 ml mleka modyfikowanego. Nie, nie zamierzam zamienić cyca na butlę.
W ostatnich dniach zrozumiałam, jak ja bardzo lubię karmić piersią tego małego szkraba i nie chcę z tego rezygnować. Dla dobra nas obojga.
Ale chyba wprowadzę tą jedna jedyną porcyjkę w porze spacerowej.
I w końcu wyjścia przestaną być koszmarem. I wilk syty i owca cała. Hurrrrrra!!!!

Ps. A ja lecę czytać i komentować Wasze blogi, bo mam sporo zaległości....

Ps2. Antek śpi już 4 godziny, a ja zamiast się cieszyć, siedzę i tęsknię... Głupia ja, oj głupia...  O! Właśnie się budzi! Hurrrrrrrra!!!

piątek, 14 października 2011

Potwora nie wybiera....



A może właśnie wybiera? Tym razem Potwora znana z Zezullowego bloga przybrała postać zapalenia piersi, a na ofiarę wybrała moją skromną osobę. Nie to, że chciałabym, żeby padło na kogoś innego. Co to to nie. W końcu nikomu źle nie życzę. Po prostu mogłaby sobie ta Potwora przywiązać do nogi kamień ciężki bardzo, a następnie skoczyć w odmęty jakiegoś akwenu. I wszyscy byliby jej wdzięczni...

Ale tak nie zrobiła i zaatakowała mojego cyca lewego. Oczywiście internista wpakował mi antybiotyk i zakazał karmienia na dni 10. Troszkę mi się to nie zgadzało z tym, co czytałam o zapaleniu piersi, więc udałam się do antosiowej Pediatry i okazało się, że mogę karmić. Na wszelki wypadek postanowiłam podawać mu tylko zdrową pierś, ale dzisiaj, pod wpływem silnych nacisków synka mojego, zmieniłam zdanie... Wprawdzie po mleku modyfikowanym ładnie i długo śpi, ale na cycusiu jest po prostu szczęśliwy... Okazało się więc, że karmienie butlą nie jest takie fajne. Być może pozostanę przy jednej porcji dziennie przed wyjściem na spacer? A spacery na razie wciąż są jakimś koszmarem. W wózku moje dziecko płacze (choć głodne nie jest), a żeby go brać na ręce jest za zimno. Nosidło na razie odpada z powodu bolącego cycusia... Więc spaceruję sobie po osiedlu z wyjącym wózkiem, ale przyjemne to to nie jest. Ani dla mnie, ani dla Antka... A miało być tak pięknie...

Ps. A może macie jakiś dobry pomysł na przekonanie dziecka do wózkowych spacerów?

poniedziałek, 10 października 2011

Brrrrrrrrrrrrrrr.................


Pogoda oszalała... Choć właściwie chyba niestety znormalniała, jeśli weźmiemy pod uwagę nasz klimat... I może nawet ta listopadowa aura nie byłaby taka straszna, gdyby nie jeden drobny fakt. Wszędzie grzeją, tylko nie w naszym bloku. Zimno u nas, jak w lodówce. Antek w kilku warstwach ubranek, rękawiczkach i opatulony kocykiem, a i tak dłonie ma jak dwie kostki lodu. Do tego zarasta brudem, bo w takiej temperaturze nie mam odwagi Go kąpać. Tak więc hodujemy sobie takiego mini kloszardzika... I tylko mam nadzieję, że w końcu jutro od kaloryferów zacznie bić przyjemne ciepełko...

Tak odnośnie pogody, zastanawiam się nad spacerami z Młodym. Na razie nasze wyjścia ograniczyłam do krótkich dystansów w nosidle, ale jutro czeka nas dłuższa podróż na USG bioderek. Wózka nie mam odwagi wyciągać, bo Antoś po kilku minutach spaceru urządza histerie
i w końcu i tak kończy na cycu. A w taką pogodę niespecjalnie mi się widzą takie akcje... W tym miejscu mam pytanie do (niekoniecznie) bardziej doświadczonych Mam: jak Wy radzicie sobie ze spacerami przy takiej temperaturze  i deszczu? Może powinnam sobie darować i wyjścia
z dwumiesięcznym dzieckiem ograniczyć tylko do tych niezbędnych? No i jak takiego malucha ubierać, żeby nie przesadzić w żadną stronę? Jeśli macie jakieś dobre rady i pomysły, będę wdzięczna :)

Słodkich snów :)

środa, 5 października 2011

Marzenia



Tak odnośnie poprzedniego wpisu, mam takie marzenie...

Domek z ogródkiem na przedmieściach mojego miasta, albo dla odmiany w Pieninach... Zielony ogród z drewnianą huśtawką, duży taras... I moja mała pracownia. Pracownia, w której powstawałyby kolejne przedmioty z duszą do mojego sklepiku: biżuteria, ręcznie robione zabawki, różne różności do pokoików dziecięcych i nie tylko... Mogłabym pracować w domu, w dowolnych godzinach i nie musiałabym zostawiać mojego synka pod opieką innych osób, kiedy ja będę siedzieć osiem godzin w biurze...
I chociaż nie jestem mistrzynią kuchni, marzy mi się nawet robienie przetworów, by w mroźne zimowe wieczory wyciągać ze spiżarki słoiczki pełne kolorowych pyszności... Taki sielsko-anielski dom mi się marzy... Troszkę romantyczny, bo i ja taka jestem... Szkoda, że to marzenie jest takie odległe...

Tymczasem trochę zaszalałam. Nie wiem, czy już wspominałam, ale mam ogromne problemy, żeby wydać na siebie pieniądze. Innych potrafię obsypywać prezentami, a na siebie mi szkoda... Teraz nie było inaczej, jednak po dłuuuuuuugim zastanowieniu stwierdziłam, że jeśli nie zrobię tego teraz, następna okazja może się nie powtórzyć przez kilka najbliższych lat. Tak więc przeliczyłam oszczędności, część z nich wypłaciłam z konta i kupiłam sobie nowiutki aparat - lustrzankę Canona. Uwielbiam robić zdjęcia, a mój stary aparat przestał mi już wystarczać. Teraz czas zaprzyjaźnić się z nowym sprzętem i nauczyć czegoś nowego :)

Ps. Dzisiaj byliśmy na szczepieniu - to pierwsze takie doświadczenie po szczepionce szpitalnej i od razu 3 zastrzyki. Antoś wył wnieboglosy (opanował tę sztukę  do perfekcji), a mnie serce się krajało. Najgorzej było, gdy spojrzał na mnie wzrokiem, mówiącym: "zdradziłaś mnie Mamo", chyba tylko my, mamy wiemy, jakie to okropne uczucie....

wtorek, 4 października 2011

Ładne rzeczy...



Antoś cały dzień wisi mi na cycu, jestem więc uziemiona na kanapie z bardzo ograniczonym zasobem ruchów (znaczy ja mam to ograniczenie, nie kanapa ;) ). I siedząc tak sobie całymi godzinami z nudów buszuję po internecie. Najpierw (i tu wcale nie z nudów) zaglądam na Wasze blogi, a jak już wejdę to czytam nie tylko Wasze posty, ale także komentarze, podglądam ulubione blogi... I w ten właśnie sposób zupełnie nieoczekiwanie trafiłam w cudowne miejsca... Blogi kobiet, które tworzą cudowne rzeczy: szyją, malują, szydełkują, robią zdjęcia, biżuterię, mozaikowe cuda i wiele innych wspaniałości... I przyznam, że trochę zazdroszczę... Nie talentu, nie czasu potrzebnego, by to zrobić... Zazdroszczę odwagi. Odwagi, by otworzyć swój sklepik, by z pasji uczynić sposób na życie... By nie doszukiwać się w każdej pracy minimalnych wad, które udowodnią, że to jeszcze nie jest profesjonalny wyrób... By zachwalać swoje dzieła, bo z pewnością są tego warte... Zazdroszczę, bo ja nie mam tej pewności, tej wiary w siebie. Nie mam odwagi, by pokazać swoje prace, a tym bardziej, by uznać, że są one tak dobre, że ktoś chciałby je mieć... I w ten oto sposób sama siebie ograniczam... Sama odbieram sobie szansę na robienie czegoś, co sprawia tyle radości...






Ps. Literki z pierwszego zdjęcia od podstaw wykonała moja siostra, która ma ten sam problem, co ja. Pudełeczko było prezentem, która zrobiłam metodą decoupage w prezencie dla Jej synka. Przedmiotów innych osób nie pokazuję, jako, że nie chcę łamać praw autorskich.

poniedziałek, 3 października 2011

Ważny dzień...



Wczoraj był bardzo ważny dzień w Twoim życiu... Zostałeś ochrzczony i stałeś się pełnoprawnym członkiem wspólnoty wiernych. Przyznam szczerze, że bardzo się bałam, że będziesz rozpaczliwie płakał i będziemy musieli wyjść z kościoła. Tymczasem, Ty już na poczatku mszy usnąłeś z tak słodką, niewinną minką, że miałam ochotę zacałować Cię na Amen. Obudziłeś się na samą uroczystość, złożyłeś rączki, niczym maleńki aniołek i pozwoliłeś księdzu czynić swoją powinność. Byłam z Ciebie tak strasznie dumna. Mój malutki syneczek potrafi zachować się w każdej sytuacji... No chyba, że jest głodny... A głodny zrobiłeś się na samym końcu uroczystości i za nic miałeś jakieś szalone inicjatywy, jak zbiorowe zdjęcie wszystkich gości.  A goście stawili się w pełnym komplecie i przynieśli Ci mnóstwo pięknych prezentów. Część z nich trafi do specjalnego pudełeczka na pamiątki, które wkrótce dla Ciebie zrobię, część ulokujemy na Twoim własnym koncie, żeby w przyszłości ułatwiły Ci start w dorosłe życie (oczywiście zasoby będziemy stale uzupełniać), a cudne literki, które zrobiła dla Ciebie Mama Chrzestna, trafią niedługo na ścianę nad Twoim łóżeczkiem... Niestety, goście średnio Cię interesowali. Na pewno nie bardziej niż maminy cycuś... Cóż, przynajmniej wiemy, że nie jesteś przekupny ;) No, chyba, że ktoś próbował skorumpować Cię miłością... A kiedy nawet to nie pomagało, uspokajałeś się w ramionach Taty Chrzestnego. Cudnie razem wyglądaliście - Ty, taki maleńki i On, prawdziwy góral słusznych rozmiarów. Cieszę się, że tak to wszystko się ułożyło i po wczorajszym dniu nabrałam pewności, że razem z Tatą wybraliśmy  dla Ciebie najlepszych Rodziców Chrzestnych na świecie.

Kocham Cię bardzo mój syneczku

Mama :*