wtorek, 30 sierpnia 2011

I jak tu się nie wk...zzzirytować?!

Najpierw był problem ze zwolnieniem.
Bo data wystawienia niedobra.
Bo zamiast 22.07 był 22.08.
Nie ważne, że dostarczono je w lipcu.

ZUS nasz kochany wyśledził to sprytnym urzędniczym okiem.
I odesłał (po 20 dniach).
I poprawić kazał.

Ale lekarz na urlopie.
Żaden inny poprawić nie chciał.
A za późno by wystawić nowe.
Lekarz będzie we wrześniu.

Czyli miesiąc bez pieniędzy.

Potem był problem z peselem.
Znów ZUS nasz kochany.
No i się okazało...
Księgowa nie wysłała jednego druku.
Wróci za tydzień.
Może wyśle od razu, ale to wątpliwe.
ZUS ma 30 dni na wypłatę zasiłku.
Ale od chwili dostarczenia ostatniego dokumentu.

Drugi miesiąc bez pieniędzy.

Na końcu jest problem z badaniem bioderek.
Obowiązkowym.
Do ósmego tygodnia.
Najbliższy wolny termin?
31 października.
Nic to, że cztery tygodnie za późno.
Można prywatnie.
Tyle, że pieniążki z ZUSu zamrożone...

Polska....


PS. A gdybym była sama, mogłabym sobie z głodu umrzeć i moje dziecko również. Odmrożone pieniądze z ZUSu akurat by na skromny pochówek wystarczyły...


sobota, 27 sierpnia 2011

Please forgive me...

Być może nie jest łatwo powiedzieć "wybaczam".
Ja jednak nie lubię chować urazy.
Nie, jeśli chodzi o najbliższe mi osoby...

Tak więc postanowiłam wybaczyć.
Sądziłam, że na tym wszystko się zakończy.
Okazało się jednak, że byłam w błędzie.
Może to mało odkrywcze, ale czym innym jest nasza chęć, czym innym stan faktyczny.
I właśnie teraz zdałam sobie sprawę, że postanowienie postanowieniem,
ale w moim sercu wciąż panuje bałagan...
A najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, jak się go pozbyć...

Próbowałam sobie tłumaczyć...
Ale serce i rozum nie zawsze się zgadzają...

Pytam więc siebie: o co właściwie chodzi?

I nie bardzo potrafię znaleźć na to pytanie odpowiedź...

Sama nie wiem, czego tak na prawdę chcę....

A może czego potrzebuję?

Niby wszystko wróciło do normy, ale czy to tak powinno wyglądać?

Gdzieś w głębi duszy oczekiwałam chyba czegoś choć trochę spektakularnego...

Czegoś, co świadczyłoby o skrusze i chęci naprawy tej relacji...

A jest normalnie...

I nie wiem tylko, czy to ja mam zbyt duże wymagania?

A może "wybaczenie" nie stawia warunków...?
Może nie prosi o jakiekolwiek wynagrodzenie krzywdy?
Może w końcu powinnam cieszyć się tym, co jest?

Szczerze mówiąc bardzo bym chciała...
Tylko co zrobić z tym bałaganem w moim sercu?


wtorek, 23 sierpnia 2011

Wakacyj-nie...

Rok temu w lipcu dostałam pracę. Rzecz oczywista, że w tym wypadku o wakacjach nie mogło być mowy...
W analogicznym okresie tego roku miałam całkiem pokaźny brzuszek, który czekał na rozpakowanie. A do tego gigantyczne obrzęki utrudniające normalne poruszanie się. Znowu więc nici z wakacyjnych wojaży...

A z taką dziką przyjemnością bym gdzieś wyjechała...
Popatrzyła na granatową taflę wody, na zielone brokuły polskich gór...
Marzenie...



W zasadzie moglibyśmy jeszcze się gdzieś wybrać. Brzuszek już rozpakowany. Antoś czuje się dobrze, jeśli tylko w pobliżu jest cycuś, więc w zasadzie nic nas nie trzyma...
Jest tylko jeden zasadniczy problem... 
W marcu kupiliśmy dla mnie autko - niezbyt duże, bo doświadczenia za kierownicą nie mam (ot, lanos w hatchback'u), ale i nie za małe, coby się wózek doń zmieścił.
Niestety, kupując wózek zapomnieliśmy sprawdzić, jak jego wymiary mają się do wymiarów bagażnika.
Po fakcie okazało się, że mają się nijak. Wózka nie da się tam wcisnąć, nie wspominając już o jakimś dodatkowym bagażu, który na wakacjach mógłby się przydać.
Wszak przy niemowlęciu nawet jedniodniowy wypad wymaga sporo rzeczy do zabrania.

Po 5 miesiącach musimy więc sprzedać auto, by kupić większe. Co więcej musimy sprzedać oba auta, bo drugie jest na ten moment wyjątkowo niepraktyczne. Wiadomo, że dzieci zmieniają całe życie, ale czasami troszkę mi szkoda... Mam ogromny sentyment do naszego kabriolecika. W końcu to nasze pierwsze wspólne auto. Najbardziej będzie mi brakować podróży w Pieniny... Otwarty dach, aksamitne górskie powietrze, które można było czesać palcami, zapierające dech widoki i głos Georga Michaela dobiegający z głośników... Tak, tego najbardziej mi szkoda....



Ale czy zamieniłabym mojego małego chłopczyka za możliwość kolejnych takich wypraw?  Patrzę na Jego słodką twarzyczkę i wiem, że nie ma na świecie nic, co byłoby warte choć połowę tego, ile znaczy dla mnie mój syneczek :)



sobota, 20 sierpnia 2011

Koncentrat nienawiści...

Nienawiść jest dla mnie niemal zupełnie obcym uczuciem. Jeżeli kiedyś kogoś nienawidziłam, to już tego nie pamiętam... Dzisiaj nie ma takiej osoby... Owszem są ludzie, których bardzo nie lubię, a nawet nie znoszę, ale do nienawiści jest jeszcze bardzo daleko...

Zastanawiam się, jak nienawiść może smakować?
Wydaje mi się, że musi być obrzydliwie gorzka... Może ma smak żółci? Tak, to bardzo prawdopodobne... Nienawiść może smakować, jak żółć. I jak żółć może zalewać człowieka, falą ohydnych myśli, najgorszych wizji i pragnień skierowanych w stronę znienawidzonego obiektu...

To oczywiście tylko moje wyobrażenie...
Sama już nie pamiętam tego smaku. A może nawet nie dane było mi go poznać?
Pewnie dlatego tak bardzo mnie dzisiaj zszokowała siła, jaką może przybrać nienawiść...
Pokazał to ktoś, kto funkcjonuje w życiu mojej rodziny....
Oczywiście nie bezpośrednio.
Do konfrontacji z dorosłym potrzeba odwagi...
Ale przecież zawsze można przenieść nienawiść na dziecko.
Nic to, że ma ono dopiero 2,5 tygodnia...
Nie ważne, że nie zdążyło jeszcze zrobić najmniejszej złej rzeczy...
Ale to moje dziecko.
A to wystarczający powód, by je także znienawidzić...

Przykre to...
Cholernie przykre...


Na szczęście więcej jest tych, którzy kochają i życzą, jak najlepiej....








piątek, 19 sierpnia 2011

Ten pierwszy raz...

Piszę już od pewnego czasu...
Zaczynałam w miejscu, z którym wiązałam duże nadzieje...
Dziś wiem, że niekoniecznie słusznie...
Strony konkursowe to jednak nie miejsce na uzewnętrznianie siebie.
Niby nic odkrywczego, a jednak ciężko się rozstać ze starym blogiem i przede wszystkim z jego czytelniczkami...
Ile godzin poświęciłam na pisanie, czytanie, komentowanie?
W zasadzie można by to liczyć w miesiącach...
Dzisiaj jednak postanowiłam częściowo zakończyć tamtą przygodę i zacząć nową - tutaj...
Mam nadzieję, że od czasu do czasu ktoś zajrzy do mojego małego zakątka i pozostawi po sobie ślad w postaci komentarza...
I że ten blog stanie się moim  miejscem na dłużej...