Długo nic nie pisałam, ale nie dlatego, że tematów brak. Tychże jest
aż nadto. Tylko z czasem trochę gorzej ;)
A jeśli już jestem przy temacie czasu...
Po raz pierwszy zrobiłam to w dniu wyborów.
Niczym wyrodna matka zostawiłam swoje maleńkie, śpiące niemowlę
i w te pędy udałam się do lokalu wyborczego, by postawić piękny znak x przy nazwisku posła, który jako jedyny robi coś dla mojego miasta. Żeby było zabawniej jest to jedyny czarnoskóry poseł
w naszym sejmie, w dodatku wybrany został przez mieszkańców jednego
z najbardziej rasistowskich miast Polski... Ot, taki mały paradoksik. Ale ja nie o tym.
Po spełnieniu obywatelskiego obowiązku, postanowiłam zaszaleć. A co, należało mi się... Pobiegłam więc do najbliższego kościoła na szybką "Zdrowaśkę" i szybciutko wróciłam do domu. Nie było mnie CAŁE, NIEZMIERNIE DŁUGIE, WRĘCZ NIEKOŃCZĄCE SIĘ 20 MINUT.
Przez tą wieczność niemal całą mój synek słodko spał pod opieką babci
i tatusia. Grzeczny chłopczyk.
Drugi raz zrobiłam to prawie miesiąc później.
Tym razem podła, zła wyrodna matka zostawiła pisklaczka maciupeńkiego tylko pod opieką babci. A tatusia zabrała ze sobą na cmentarz. Pierwsze chwile były straszne. No bo, kto to widział takiego cudnego chłopczyka z niemal obca babą zostawić? Nieważne, że owa "obca baba" wychowywała matkę tego chłopca przez całe życie, ale przecież dla niego każda jest obca. Z wyjątkiem mamuni.
Pozadręczałam się ładnych kilkanaście minut, łza popłynęła rzewnym strumieniem... A potem mi przeszło. Po raz pierwszy od narodzin Młodego mogłam iść z mężem za rękę i nie myśleć o pakunku w nosidle na brzuchu. Mimo że wieczorny spacer po cmentarzu do najbardziej romantycznych nie należy (chociaż, kto miał na randce tyle świeczek? ;p), było całkiem miło... Ale nie trwało to długo. Widok maleńkich nagrobków przypomniał mi, że gdzieś tam porzuciłam swoje potomstwo, a przecież to takie szczęście, że go mam i w ogóle. Nie było nas godzinę i sześć minut.
A synek sobie spał. A jak już się obudził, babcia dała butlę z mleczkiem
i było mu dobrze. A kiedy wróciliśmy, babcia nosiła na rączkach uśmiechniętego dzidziusia. Prawdziwy doroślak z tego synka mojego.
Trzeci raz miał miejsce w poprzednią sobotę. Dziecko znów zostało
z babcią. Tym razem na dwie godziny i 15 minut. W tym czasie mama uczyła się jeździć autem (bo tchórz z niej straszny w tej dziedzinie i choć ma prawo jazdy prawie od 6 lat, dotychczas jechała aż 5 razy), panikując, ruszając się, zatrzymując i urządzając histerie, że nigdy jej się nie uda
i w ogóle jest do dupy kierowcą i po co to wszystko aaaaaaaaaaa... Potem w 2 minuty zwiedziła IYSKa, potem pobiegła do Tesco, a w końcu do Manufaktury po pieluchy (W ROZMIARZE 3!!!!) dla synusia. A na końcu spóźniona o 15 minut pojawiła się w babcinym mieszkaniu. Wszystko to oczywiście z tatusiem.
A synuś? Pobawił się grzecznie, poszedł spać, obudził się z wielką awanturą, dostał butlę i się uspokoił. I generalnie nie było źle. Bo u babci nie może być źle. Zwłaszcza, że po moim powrocie do pracy, to właśnie babcia zostanie z Antosiem. Mam nadzieję, że do tego czasu opanujemy zostawanie pod opieką babuni na znacznie, znacznie dłużej...
Ps. Na zdjęciu oczywiście Antoś z Babunią :)