Wróciliśmy. Zmarznięci, zmęczeni, chorzy i szczęśliwi :))
A gdzie byliśmy? Tam, gdzie drzewa i kamienie otulał puszysty śnieg.
Jest coś niesamowitego w atmosferze tego wszechobecnego puchu, ciszy, kojącej bieli....
Innymi słowy, odwiedziliśmy antosiowego Chrzestnego i spędziliśmy bardzo miłe 10 dni w górach. Miałam taki genialny pomysł, że w końcu ponadrabiam blogowe zaległości, ale plan spalil na panewce, jako że dostęp do internetu był totalnie ograniczony i tylko dzięki mailowi od Hafiji dowiedziałam się, że tym razem i mi się poszczęściło w konkursie.
Dziękuję bardzo za wyróżnienie, szczególnie, że to naprawdę moja ulubiona woda mineralna :)
Te 10 dni minęło bardzo szybko. W tym czasie zdążyłam przeczytać dwie grubaśne i jedną w miarę szczupłą książkę, zrobić masę zdjęć, sprzedać kilka garści biżuterii, dzięki czemu wspomogłam wyjazdowy budżet.
No i zdążyłam złapać jakieś przeziębienie.
Antoni natomiast wyspecjalizował się w gryzieniu własnych stópek i przewalaniu się na wszystkie strony. Dał się również poznać jako równy gość i koneser kobiecego piękna, które każdorazowo podsumowywał entuzjastycznym uśmiechem. No i oczywiście zachorował...
Najwięcej zaś zdążył mój mąż, dzięki któremu przeżyliśmy cudną przygodę: otóż około 100 km. od Łodzi "złapał gumę" (nie bez swojej winy, bo opona była "zagotowana", jak to sam określił). Trzeba więc było opróżnić bagażnik (załadowany do pełna), żeby dostać się do zapasówki. A wtedy okazało się, że....nie ma lewarka. Na szczęście ktoś się zatrzymał i nam pomógł. Ruszyliśmy i.....stało się jasne, że w zapasowym kole nie ma wystarczająco dużo powietrza. Dotoczyliśmy się do pierwszej stacji. Nie ma kompresora. Na drugiej to samo. Na trzeciej był, ale ktoś z miejscowych wjechał w niego samochodem i nie działa. Czy mogło mieć to coś wspólnego z ogromnym banerem "WULKANIZACJA" wiszącym tuż za stacją? Hmmmmm.... Pomyślmy... Pan się zgodził przyjechać za...150zł. Mąż powiedział, że ma tylko stówę. Pan przyjechał, napompował zapasówkę, ale okazało się, że w normalnym kole opona nadaje się do wyrzucenia. Pan dał nam inną. Letnią. Trochę za małą. Mąż sam musiał zmieniać koła, bo Panu nie chciało się przykucnąć. Na koniec spisał dane i kazał dowieźć sobie 50zł.
A wszystko to w Sylwestra o godzinie 16.
Ale w końcu dojechaliśmy. Tuż przed 22, ale cali i zdrowi. A to przecież najważniejsze.
I jeszcze to, że było fajnie. Mąż też oczywiście zachorował i to najbardziej z nas wszystkich, ale to wszystko nie zepsuło nam wyjazdu. Fajnie tak czasem uciec od codzienności... Szkoda, że z każdej ucieczki, kiedyś należałoby powrócić....
Ps. Weszłam dzisiaj na n-k (którą odwiedzam już baaaaardzo rzadko) i spostrzegłam, że w rubryczce "wiek" na moim profilu wyświetla się nieznana dotąd liczba 29. Dziwne uczucie. Bardzo dziwne....
Kochana sto lat Ci życzę!!!! niezłe przygody przeżyliście;]]] przepraszam, że nie odpisalam w sylwestra ale smsa dostalam i odczytalam :*** jaka piekna zima na zdjeciach - co za rzadki widok!
OdpowiedzUsuńmama mi powiedziala ze w tym roku koncze 27.. zapomnialam.
OdpowiedzUsuństo lat
OdpowiedzUsuńale mieliscie przygód
a dlaczego my jeszcze nie widziałysmy biżuterii - może tez cos bysmy kupiły?
Zdrówka.
OdpowiedzUsuńi witam wśród szczęściarzy, którzy mieli okazję w tym roku liznąć zimę :)
Osz kurcze, normalnie oczami wyobraźni widziałam mój bagaznik jak go wypakowuje na srodku autostrady-buhahahha masakra normalnie.
OdpowiedzUsuńSuper że mieliście śnieg i odpoczęłaś i zdrówka baby.
heh, a u mnie już trójka z przodu :))) Zazdraszczam wyjazdu, bo mimo przygód najwazniejsze ot móc oderwać się od codziennosci. Człowiek wraca z zupełnie nowa energią :) Mam nadzieję, że wkrótce cała rodzinka się dokuruje...zdrowiejcie!
OdpowiedzUsuńA to przygoda:D
OdpowiedzUsuńPewnie do śmiechu Wam nie było, ale będzie co wspominać:D
po pierwsze: STO LAT! STO LAT! NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM!
OdpowiedzUsuńpo drugie: świetny pomysł z tym wyjazdem, najważniejsze, że w dobrych humorkach wróciliście i odpoczęliście,
po trzecie: zdrówka życzę!